25/09/2024
Szpital na Madagaskarze
Zapraszamy na wywiad z Danielem Kasprowiczem, który prowadzi szpital w Manerinerina

Daniel Kasprowicz, dietetyk i pielęgniarz ze stowarzyszenia Atelier de Dieu jest założycielem Centrum Medycznego Beyzym w Manerinerina na Madagaskarze. Tam pomaga niedożywionym dzieciom i kobietom w ciąży. - Najczęściej przychodzi do nas kobieta ciężarna ze swoją matką, bo ojca dziecka nie ma. Jak prowadzimy wywiady, to okazuje się, że ojciec albo ma inną żonę, albo nie chce tego dziecka i się do niego nie przyznaje. Nie mają też wsparcia ze strony państwa. Kobieta w ciąży nie może pracować, nie ma środków na poród, przez to chodzą do znachorek. A tam - raz się uda, raz się nie uda - opowiada.

  • Daniel Kasprowicz mieszka na Madagaskarze od 2014 roku. W 2020 roku otworzył Centrum Medycznego Beyzym w Manerinerina, gdzie pomaga kobietom w ciąży i niedożywionym dzieciom
  • W 2020 roku z powodu powikłań związanych z ciążą i porodem na Madagaskarze umierało 800 kobiet dziennie
  • Fundacja UNAWEZA na Madagaskarze wspiera edukację kobiet oraz dzieci. Finansowała również działalność Centrum Medycznego Beyzym poprzez fundowanie konsultacji ginekologicznych dla kobiet w ciąży, badań profilaktycznych, porodów, remontu Sali porodowej a także szkoleń dla personelu medycznego i wyprawek dla dzieci.

fot. Piotr Filutowski _ Fundacja UNAWEZA1

Klaudia Kolasa: Z badań Healthy Newborn Network wynika, że w 2020 roku na Madagaskarze z powodu powikłań związanych z ciążą i porodem umierało około 800 kobiet dziennie. To śmierć jednej kobiety na każde 20 minut.

Daniel Kasprowicz: Śmiertelność okołoporodowa na Madagaskarze jest przeogromna. To jeden z najwyższych wskaźników w całej Afryce. Obejmuje on zarówno zgon matki w trakcie porodu, jak i do sześciu miesięcy po porodzie. Przyczyną najczęściej jest wykrwawienie po porodzie, infekcja, sepsa. Kobiety w ciąży pozostawione są tutaj same sobie. Nawet patrząc na nasze pacjentki, niewiele z nich ma stałych mężów czy chłopaków. Najczęściej przychodzi do nas kobieta ciężarna ze swoją matką, bo ojca dziecka nie ma. Jak prowadzimy wywiady, to okazuje się, że ojciec albo ma inną żonę, albo nie chce tego dziecka i się do niego nie przyznaje. Nie mają też wsparcia ze strony państwa. Kobieta w ciąży nie może pracować, nie ma środków na poród, przez to chodzą do znachorek. A tam - raz się uda, raz się nie uda. Jeśli poród przebiega bez komplikacji, to nie potrzeba całego szpitala, tylko że na Madagaskarze rzadko zdarzają się porody bez komplikacji. Kobiety są niedożywione, mają awitaminozy, choroby pasożytnicze, dodatkowe schorzenia, często mają anemię. Nie mają środków, żeby się suplementować. Ostatnio byłem w Polsce i wśród znajomych mam kobiety w ciąży. Pokazywały mi te wszystkie suplementy, które są teraz dostępne u nas. Madagaskar jest ze sto lat do tyłu.

Jakie warunki panują na oddziałach położniczych w państwowych szpitalach?

To jest tak, że czy prywatna czy państwowa opieka zdrowotna jest całkowicie odpłatna. Państwowa powinna być po części darmowa, ale w praktyce to nie istnieje, bo tam gdzie nie dochodzi rząd, jest wielka swawola. A warunki? Mogę opowiedzieć o szpitalu państwowym w naszej miejscowości. Wyobraźmy sobie sytuację: przychodzi kobieta i rozpoczyna się akcja porodowa. Żeby wspomóc skurcze, podaje się pacjentce roztwór glukozy z oksytocyną. Nie musi zejść cała kroplówka, bo zanim się to wydarzy, kobieta może już urodzić. Tu nie używa się wenflonów, tylko motylki - w polskich szpitalach korzysta się z nich, kiedy pobieramy krew dzieciom - no i jeśli nie zejdzie cała kroplówka, to wyciąga się ten motylek i zawiesza na kroplówkę. Potem przychodzi kolejna kobieta i wprowadza jej się do żyły ten sam motylek. Z tą samą kroplówką i z tymi samymi lekami. Nie ma foteli ginekologicznych, nie ma sprzętów jednorazowych np. rękawiczek. Nie ma nawet alkoholu do dezynfekcji. Nie ma bieżącej wody, nie ma studni obok, nie ma prądu, jeżeli kobieta rodzi w nocy, to przy świeczkach albo latarce z telefonu, którą rodzina przyniesie, nie ma lekarza. Jest tam kobieta, która jest samozwańczą położną i pielęgniarz. I tyle.

Czyli szpital wcale nie gwarantuje poczucia bezpieczeństwa.

Wiesz… kobieta może sama sobie sprowadzić te jednorazowe sprzęty i przyjść z nimi do szpitala. Tylko że jeśli nie jest na tyle wyedukowana, żeby wiedzieć, co to są zasady antyseptyki, to przychodzi do szpitala i naraża się na duże ryzyko.

Jakie mogą być konsekwencje porodu w takich warunkach?

Kobieta przebywa w szpitalu maksymalnie osiem godzin. Nawet jeśli dziecko utknie w kanale rodnym, poddusi się i dojdzie do uszkodzenia układu nerwowego, wypuszczają je do domu z matką. Umiera kilka dni później. W przypadku matek dochodzi często do wykrwawień, zakażeń. Nawet w ciężkich przypadkach nie chcą wysyłać pacjentów do prywatnych szpitali. To dla nich tzw. afabaraka, czyli upokorzenie. Wstydzą się, że zrobili coś złego, że są niekompetentni. Martwią się, że rodzina może pomyśleć, że nie potrafią leczyć. Te ich poczucie dumy zabija najwięcej osób, które nie powinny umrzeć.

Powiedziałeś, że maksymalnie po ośmiu godzinach kobieta jest wypuszczana do domu… To wszystko? Nie ma żadnego wsparcia?

Po powrocie do domu musi sobie radzić sama. Co więcej, często nie zszywają kobiet, jeśli pojawia się pęknięcie. Zostawiają to i kobieta albo się wykrwawia, albo liczą na to, że samo się zagoi. Tylko że nawet jeśli się zrośnie, to wpływa to później na jej odczucia sensoryczne. Może odczuwać ból albo w czasie oddawania moczu, albo może boleć ją bez przerwy. Ostatnio trafiła do nas na zszywanie 12-latka, której ciało nie było przystosowane do porodu. A oni zostawili ją i tyle. Nie sprawdzają też, czy łożysko zostało urodzone. Jeśli pęknie i nawet w niewielkiej ilości pozostanie w kobiecie, to doprowadza do zakażenia, a później do sepsy.

Kobiety zgłaszają się do szpitali z wyboru, kiedy zaczyna się akcja porodowa, czy raczej rodzą w domach a szpital to ostateczność, gdy pojawiają się komplikacje?

W dużych miastach, tak jak Mahajanga, raczej chodzą do szpitali. W miejscowościach mniejszych, które stanowią większość Madagaskaru, kobiety rodzą u tzw. Reny Zaza, czyli „Matki Dzieci”. To najczęściej starsza kobieta we wiosce, która przyjmuje porody. Nitkami zawiązuje pępowinę, nie podaje leków ani kobiecie, ani dziecku, bo nie zna się na farmakologii, nie sprawdza macicy, nie sprawdza łożyska. Ona bierze od 5 do 30 zł za odebranie porodu, u nas poród kosztuje 40 zł. Potem dochodzą dodatkowe koszty, jeżeli pojawią się komplikacje. To maksymalnie 80 zł. Kobiety wolą iść do Reny Zaza i zapłacić mniej, ale nie myślą o tym, że później i tak będą musiały szukać pomocy w szpitalu.

W jakich przypadkach trafiają do waszego Centrum?

Najczęściej, gdy się wykrwawiają i potrzebują nagłej transfuzji krwi albo kiedy nie zostały zszyte i po kilku dniach orientują się, że coś jest nie tak. Trafiają do nas też kobiety z dziećmi, które miały niedotlenienie podczas porodu. Niestety najczęściej przychodzą za późno. Takie dziecko od razu potrzebuje tlenu i leków. Jak przychodzi po kilku dniach, to nie ma już co ratować. Tu są jeszcze takie lokalne wierzenia, że „biały kradnie macice, które sprzedaję w Europie, kradnie dzieci”. To lokalni medycy, którzy nie chcą stracić klientek, rozpowiadają takie dyrdymały. Całe szczęście jest dużo osób, szczególnie z władzy lokalnej, która nas wspiera i pomaga edukować.

fot. Piotr Filutowski _ Fundacja UNAWEZA3

Wyobrażam sobie, że spotyka się codziennie z takimi historiami, jest trudne.

Jest. Tu nie brakuje trudnych historii. Była np. u nas pacjentka, ciężarna, która dowiedziała się, że jest nosicielką wirusa HIV. Nasze położne opiekowały się nią od samego początku do samego końca. Przyjęły poród, wszystko się udało. Kilka dni po porodzie źle się poczuła. Dostała ciężkiej biegunki. Przyszła do nas rano na leczenie. Nasz lekarz zalecił badania, zanim cokolwiek podamy. Chcieliśmy być pewni, że nie pogorszymy jej stanu. Pobraliśmy krew, ona wróciła do domu. Nigdy nie odebrała wyników. Z wycieńczenia przewróciła się u siebie w kuchni, głową uderzyła o posadzkę. Przywieźli ją do nas. Godzinę próbowaliśmy ją reanimować. Wszystkie nasze położne się rozpłakały. Przez dziewięć miesięcy się nią opiekowaliśmy i staraliśmy się, żeby dziecko było zdrowe, żeby kobieta miała jak najlepsze warunki, a nagle wydarzyła się taka tragedia. Teraz opiekujemy się jej synem, Henrykiem. On już ma osiem miesięcy, jest na diecie mieszanej. Został pod opieką ojca. Zasugerowaliśmy mu któregoś dnia, żeby pojechał do lekarza w dużym mieście i załatwił leki dla dziecka. Tam niestety usłyszał, że skoro mały nie ma jeszcze żadnych objawów, jeśli chodzi o wirusa HIV, to nie potrzebuje leków. Kopara opada. Jestem dietetykiem i pielęgniarzem, a wiem, że jak się będzie czekało na objawy, to będziemy mieli już AIDS, nie nosicielstwo. Wtedy żadne leczenie nie będzie potrzebne, bo nic nie da. Z taką rzeczywistością się tu zawsze borykamy i walczymy.

Powiedziałeś o warunkach w państwowych szpitalach. Opowiedz teraz o swoim centrum. Jaki macie sprzęt, czego brakuje?

To, czego nam teraz brakuje, to takiego łóżeczka z lampą u góry, którego na Madagaskarze używa się zamiast inkubatora. W takim upale utrzymanie czystości inkubatora jest trudne. Poza tym potrzeba dużo prądu. Będąc tutaj w dużym szpitalu, widziałem, że oni nie korzystają z inkubatorów, które dostali z Europy, bo prąd nie jest na tyle wydolny, żeby móc te inkubatory utrzymać. Takie „naświetlane łóżeczko” zużywa go mniej. No i mniej kosztuje, bo to koszt około 2 tyś. zł. Inkubator kosztuje dziesięć razy tyle.

Obecnie dzięki fundacji UNAWEZA mamy trzy stanowiska do porodu i trzy fotele ginekologiczne. Zatrudniamy dwie położne. Obie zostały dodatkowo przekwalifikowane dzięki wsparciu fundacji. Jedna z patologii ciąży, a druga z pielęgniarstwa neonatologicznego. Mamy też świetnego lekarza, który aktualnie jest na formacji z USG, a za kilka miesięcy jedzie na formację z USG kobiet ciężarnych i wszystkich patologii. Staramy się, żeby wszystko było profesjonalnie.

Mamy oczywiście jednorazowe sprzęty i wszystkie lekarstwa, które są nam potrzebne. Fundacja zakupiła nam też drobne narzędzia chirurgiczne do takich drobnych interwencji, które już teraz możemy zrobić przy ciężarnej, np. profesjonalne zszywanie, czy czasem trzeba zrobić wziernikowanie, czy łyżeczkowanie u kobiety. Ale też przychodzą do nas aborcje. Kobieta jest w czwartym, piątym miesiącu ciąży i idzie do jakiegoś depozytu medycznego i kupuje sobie leki na poronienie. O ile w pierwszym czy drugim miesiącu, to nie jest to dla pacjentki aż tak traumatyczne, to w piątym czy szóstym miesiącu, to już jest poród. Różnica między poronieniem spontanicznym a prowokowanym jest taka, że spontaniczne odbywa się bez żadnych komplikacji, jest naturalne. Organizm naturalnie pozbywa się łożyska i płodu. Przy prowokowanym to jest o wiele trudniejsze. Dochodzi do pęknięć, do wykrwawień. Staramy się rozmawiać z kobietami i je edukować w tej kwestii.

Na jakie wsparcie może liczyć kobieta rodząca w waszym szpitalu?

Od razu po porodzie nasza położna uczy kobiety jak umyć dziecko w wannie. Tego nie ma w żadnym szpitalu państwowym. Bo im się nie chce, bo nic z tego nie mają, bo czasem nie ma wody. My po prostu mamy taką zasadę, żeby zaopiekować się tym dzieckiem najlepiej jak potrafimy. Położna obserwuje też przez kilka godzin, jak matka karmi. Jeżeli nie ma pokarmu przez osiem godzin, to zostaje u nas, aż pojawi się pokarm. Jak się nie pojawi, to dokarmiamy dziecko odżywkami albo mlekiem zastępczym. Są kobiety, które nie mają od razu pokarmu. Często na początku źle karmią, bo dziecko połyka powietrze i ma wtedy wzdęcia i kolki. Ma ból brzucha i ciągle płacze.

Ciekawy przypadek jest też z alergiami u maluchów. Na Madagaskarze ludzie wierzą w coś, co się nazywa fady. To jest zakaz przodków. Po prostu wierzą, że przodkowie nie pozwalają im czegoś robić. Ma to różne skutki, np. ktoś nie je fasoli, która jest odżywcza i tania, bo twierdzi, że duchy mu tego zakazują. Jak nie mogę przemówić rodzicom do rozsądku, gdy dziecko ma alergię, to wykorzystuję to u siebie. Przykładowo jest dziecko, które ma nietolerancje laktozy, tłumaczę wtedy, że to fady. To najbardziej do nich przemawia. Oczywiście, poza tym podaję leki.

W Polsce z każdym nietypowym objawem u dziecka idziemy do lekarza. Jak to wygląda na Madagaskarze? Co robią rodzice, kiedy dziecko zaczyna chorować?

Przeważnie matka pójdzie najpierw do znachorki. Ta da jej jakieś kolczyki, bransoletki, czy zawiesi temu dziecku jakiś guzik jako talizman. Jeżeli dalej choruje, to idzie kupić mu tabletkę paracetamolu. Nieważne, czy to jest maluch, który nie potrafi jeszcze połykać, czy to jest duże dziecko. Tutaj jeszcze można kupić antybiotyki, sterydy, najróżniejsze leki bez recepty, więc one próbują radzić sobie same. Ostatnio było u nas dziecko z krwawieniami z górnego odcinka pokarmowego. Wymiotowało żywą krwią i miało też biegunkę ze smolistymi stolcami. Kobieta przez cały tydzień karmiła je lekami, które wpływają na nadżerkę, jeśli chodzi o żołądek. W nocy była pilna transfuzja krwi. Niestety to się wiążę z tym, że koszty leczenia dzieciaków później wzrastają. Wychodzimy naprzeciw tym osobom i tłumaczymy im, żeby przychodziły do nas nawet wtedy, gdy dziecko jest trochę chore. Żeby przyszło do nas od razu, bo czasem potrzeba po prostu dobrej dawki leków, albo niewielkiej zmiany w diecie.

Jest trudno, ale mimo to nie poddajesz się i od 10 lat mieszkasz na Madagaskarze. Dlaczego?

Kiedy miejscowi ci zaufają, to ufają ci bezgranicznie. Jedna z pierwszych naszych pacjentek, która się urodziła, została nazwana Daniella, to było bardzo miłe. Od samego początku mojej pracy, czyli od 2014 roku chciałem pomagać niedożywionym dzieciom. To było moje marzenie. Zwłaszcza że niedożywienie na Madagaskarze jest przeogromne. Są dzieciaki, które potrzebują już hospitalizacji i profesjonalnej pomocy, ale są też dzieciaki, które nie są wyniszczone, ale są głodne. Chciałem stworzyć miejsce i takie projekty, które pomagałyby zarówno tym dzieciom, które potrzebują hospitalizacji, leczenia i leków, ale też tym dzieciakom, które na co dzień nie dojadają.

Patrzenie, jak one tyją, jest najlepszą motywacją. W dzisiejszych czasach ludzie cały czas dążą do perfekcji, chcą mieć idealną sylwetkę, przechodzą na diety, pokazują na Instagramie zdjęcia przed i po metamorfozie. Moją odpowiedzią są na to zdjęcia malgaskich dzieci, które trafiają do kliniki niedożywione, a wychodzą, kiedy przybiorą na wadze. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, kiedy sześciomiesięczne dziecko tyje z 3 kg w momencie przyjęcia do 10 kg w dniu wypisu.

***

Madagaskar to jedna z największych wysp na świecie. Ma 587 km2 i zamieszkuje ją 29,96 mln ludzi. Leży na Oceanie Indyjskim u wybrzeży południowej Afryki. Pomimo znacznych zasobów naturalnych, populacja Madagaskaru charakteryzuje się jednym z najwyższych na świecie wskaźników ubóstwa. Miejscowe kobiety nie mają środków, żeby rodzić w szpitalach, więc około 60 proc. porodów odbywa się poza placówkami medycznymi. W rezultacie z powodu powikłań związanych z ciążą i porodem według oficjalnych statystyk umiera 478 kobiet na 100 000 urodzeń.

DSC06226-kopia

fot. Piotr Filutowski _ Fundacja UNAWEZA5

fot. Piotr Filutowski _ Fundacja UNAWEZA15

fot. Piotr Filutowski _ Fundacja UNAWEZA21

fot. Piotr Filutowski _ Fundacja UNAWEZA5

PHOTO-2023-01-20-13-24-07 (6)

Fot. Piotr Filutowski

W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z naszej witryny oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu. W każdym momencie można dokonać zmiany ustawień Państwa przeglądarki.